… i nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę. A w zasadzie to on spotyka ciebie.
Sopot, kwietniowa sobota przed 10.00 rano. Weszłam sobie na tradycyjną kawkę* do Costy. Było nas tam może razem z obsługą jakieś 6 osób. W kąciku stało niewysokie chude dziewczę oczekujące na zamówienie. Odebrało swoje latte na mleku sojowym i minęło mnie lekko się uśmiechając. I wtedy mój trochę uśpiony jeszcze mózg zaczął bić na alarm:
– ZNASZ JĄ! ZNASZ JĄ! ZNASZ JĄ!
Ok, spokojnie, pewnie to jakaś moja była uczennica. Obejrzałam się, dziewczę spokojnie nałożyło wielkie okulary przeciwsłoneczne i wyszło z Costy. I wtedy wszyscy pozostali jakby ożyli a ja zdałam sobie sprawę, jaka nienaturalna cisza panowała do tej pory:
– Ej, to była Lewandowska.
Zaraz zaraz. Ta Lewandowska? Anna Lewandowska? Ta od Roberta?
Dziewczyna z obsługi zaczęła narzekać, że mogła wziąć autograf. No to chyba jednak była ta sławna Anna L. Do środka weszła jakaś rozentuzjazmowana dziewczyna i pyta:
– Była tu Lewandowska? Bo chyba ją widziałam jak stąd wychodziła.
Tak, to stanowczo nie była moja uczennica. To nawet dziewczyna nie była. Tylko kobieta. Matka dziecku. Taka chuda w biodrach i dziecko urodziła. I karate z sukcesami uprawiała. Gdzie tu sprawiedliwość, no gdzie?
To był drugi raz, kiedy spotkałam sławną osobę nie kumając kto to. Za pierwszym razem był to pewien sympatyczny pan , który minął mnie na ulicy mojego miasta. Tak się ładnie do mnie uśmiechał, że byłam przekonana, że to rodzić któregoś z uczniów. I nawet mi uprzejmie „dzień dobry” powiedział. A ja odpowiedziałam z równą uprzejmością i uśmiechem. Dopiero po jakimś czasie uprzytomniłam sobie, że to był Zbigniew Zamachowski. Tak, refleks to ja mam iście królewski. Ale za to Dodę na dworcu w Warszawie to od razu poznałam 🙂
PS. Pani Anno, mam nadzieję, że ten dzień w Sopocie minął Pani spokojnie a kawa smakowała.
*Kawka wielkości wiadra jak określił to z przerażeniem mój znajomy Włoch [caffe secchio]